EN

Przebudzona

powrót
Przebudzona

fot. Dagna Dąbrowiecka

Przebudzona

Z zawodu jestem aktorką. Jest to chyba jeden z niewielu zawodów – chyba gorzej mają tylko modelki – gdzie wygląd odgrywa tak ważną rolę. Być piękną. Z idealnym nosem, idealnie wypełnionymi ustatmi, idealny owal twarzy, idealnie skrojone kości policzkowe, idealny uśmiech z idealnie prostymi zębami, idealnie gęste włosy i idealnie gęste rzęsy. O ciele już nie wspominając... Chyba nie muszę podkreślać, że te najlepsze aktorki – albo inaczej – najwięcej grające – noszą  miseczkę C albo D i są przeraźliwie chude i proporcjonalne. Jak one to robią, że piersi mają duże,  brzuchy mają płaskie, a pupy idealnie zaokręglone? Nie jedzą? Mają układ trawienny zlokalizowany w biuście i pośladkach?

Zawsze z dezaprobatą patrzyłam na moje koleżanki, ścigające się po najlepszy wygląd i czekające w kolejce do najlepszych chirurgów. Zawsze wierzyłam, że to nie do końca w wyglądzie tkwi magia tego, czy jesteś dobrą aktorką czy nie. 

No i przyszła: kryska na matyska. O ile showbusiness – i związany z nim permanentne poszukiwanie pracy - nigdy mnie jakoś nie zaciągnął do googlowania tematu operacji plastycznych, upatrywania swoich „porażek” z powodu braku plastikowej ”fasady”, szukania najlepszych specjalistów do tego typu zabiegów, o tyle Miłość mojego życia, Chłopak, dla którego konkretnie straciłam rozum, serce i wszystko, co można stracić w opętańczej miłości do drugiej ludzkiej istoty, „wjechał mi na banię” i zapędził w najsroższy róg wszystkich możliwych kompleksów i lęków w trosce o atrakcyjność własnego ciała. Gnana żądzą bycia kochaną i uwielbianą, przeszłam przez piekło anoreksji, potraciłam włosy i zęby. Ale najważniejsze było to, żeby sprostać ideałom piękna, których wymagał ode mnie Mój Najukochańszy. Zwykł mawiać do mnie:  „Małgonia, wiesz fajną masz figurkę, tylko te twoje piersi... takie małe” W nagłym przypływie czułości i troski zwracał sie także tymi słowy: „Ty to chyba musisz mieć straszny problem. W sensie jak kupujesz stanik. Bo ty masz takie małe piersi, że chyba nie ma dla ciebie rozmiaru”. Potrafił byc też miły: „Masz taką ładną buzię, tylko te piegi takie ścierwo na twarzy”. Nie krzyczałam, nie awanturowałam się. Płakałam i obwiniałam siebie za to, że nie jestem godna uczuć Mojego Najpiękniejszego i Najlepszego Chłopaka. A on patrzył na moje łzy, jak spadały, kap, kap,kap. A gdy nieśmiało podnosiłam głowę, żeby się uśmiechnąć, upominał: „Możesz się tak nie uśmiechać? Robią ci się takie straszne zmarszczki.” Więc przestałam.  

Stałam już w kolecje na zabieg. Wreszcie! Po miesiącach chodzenia do różnych lekarzy, odbywania męczących badań, sprawdzania ewentualnych powikłań, zdecydowałam się na operację piersi. Drżałam jak osika: w środku jakiś cichy głos brzmiał: „Małgosia, jeszcze wszystko można odwrócić”. A jakiś inny szeptał: „gdzie odwrócić? Co odwróćić?!! Już wszystko popłacone, cycki rób i już!!”  A ten pierwszy dodawał: „nie podejmuj pochopnych decyzji, przemyśl to jeszcze raz na spokojnie, mama zawsze mówiła...” A ten drugi zaraz się wyrywał: „Głupolko, idiotko głupia, płaci ci koleś za operację, będziesz miała balony za frajer, no nad czym tu się zastanawiać???!!!” W mojej głowie batalia, w moim ciele paraliż. Doktor Sowa (czy inny jakiś ptak) nagle wyszedł i zaprosił do gabinetu. Z trudem wstałam. Nikt mi nie pomagał, rzecz jasna, byłam sama, mój Samiec Alfa zapłacił i reszta go nie obchodziła, przecież to były godziny poranne, a on wtedy pracuje, realizuje swoje ambicje zawodowe i zbawia świat, głupia pindo! Przebrana w te kliniczne szaty, ułożona już wygodnie na leżance, wpatruję się w słońce – wielką lampę zawieszoną nad moją głową. Przypomina mi się scena. Przypomina mi się, jak stoję tam na środku na scenie i gram, a główny reflektor wymierzony jest prosto w moją twarz. Nie jestem w stanie nic powiedzieć. Próbuję, ale głosu nie słychać. Potwór widowni zaczyna szeptać i podśmiechiwać szyderczo. I wtedy słyszę w uszach głos Kobiety: „Don’t be an actor unless you have something to say. Maybe you have something to say about being fat, or thin, or being short, or high. Or having small tits! Acting can use that!”  I budzi mnie z tego sennego marzenia mój własny krzyk. I krzyczę. I drę się wniebogłosy. Dosłownie wyrywam się spod ostrza skalepela, zrywam na równe nogi, wybiegam na korytarz, a szpitalne odzienie jak flaga nadąża za mną, falując w powietrzu. Ot flaga wyzwoleńcza rodem z tego obrazu „Zdobycie Bastylii”, a ja z tą flagą na barykady, „Viva la cycki! Viva Moje cycki!” I krzyczę i drę się: “Nigdy! Nigdyyyy!!!! Nieeeee!!!!!” 

Rok później rozstałam sie z Moim Bogiem. Moim Ukochanym. Nie było łatwo. Nadal nie jest. Bez Chłopaka, bez piersi, bezrobotna, bez szans, bez, bez, bez, bez! – tylko, że nie pachnie!, natrafiam na facebooku na ogłoszenie: „Poszukuję aktorek/tancerek/performerek, które zgodzą się wystąpić nago w moim egzaminie na wydziale reżyserii opartym na  „Bachantkach”Eurypidesa.” Nago??? Nosz kurde. Jak tu żyć?? Tylko nago grać??? Z tymi moimi małymi piersiami się afiszować? Z tymi grubymi udami, co mi po nich jeździł mój Czcigodny Eks? Przespałam się z tematem. Rano przy śniadaniu powiedziałam sobie: spróbuję. A co mi szkodzi,  chociaż sobie na golasa pobiegam!

Zaczęły się próby. Poznałam dziesięć innych pięknych, oszałamiających Kobiet, z którymi próbowałyśmy, pracowałyśmy, otwierałyśmy się na nasze ciała, na naszą nagość, na nasze pozamykane energie, na nasze poukrywane głęboko pokłady złości i nienawiści, na drzemiącą w nas od tysięcy lat siłę i moc, odebraną przez społeczeństwo, zdominowaną przez mężczyzn obyczajowość i kulturowość. Czułam, że leją się łzy. Czułam, że jeży się włos na moim grzbiecie. Miałam ochotę zabić. Dzięki nim, dzięki próbom, i dzięki Bachantkom, poczułam się piękna, waleczna, mocna, pełna życia, siły, determinacji, poczułam się boskim stworzeniem, pięknym każdym najmniejszym calem swojego jestestwa. Mimo lęku i obaw, które miałam na początku, przy odrobinie przekory i odwagi, ofiarowałam sobie własne uzdrowienie z pęt mężczyzny, który zawłaszczył sobie prawo do decydowania o mnie i moim ciele. Dzięki próbom i głebokiemu procesowi mogłam zrzucić to piętno, pod którym żyłam tak długo. Znów zaczęłam się śmiać pełnym głosem, znów zaczęłam się cieszyć życiem, słońcem, wiatrem, wodą. Znów odwrociłam sie ku pasji przeżywania rzeczywistości, jej niezwykłości i tajemnicy. Poczułam się piękna i nowo narodzona we własnej skórze. Przebudzona. Jak kąpiel w deszczu. Jak taniec w burzy. Moja skóra jest moim domem. Jest mi w niej dobrze. Czuję się w niej dobrze i bezpiecznie. To jest moje ciało i moje terytorium.  Mówię „nie”, sylikonie w piersiach, ustach, i Bóg wie, w czym jeszcze, mówię „nie” doklejanym, sztucznym, kilometrowym firanom ciężkich rzęs, inspirowanym islandzkimi owcami – na Boga, nie jestem tępą owcą wiedzioną w stadzie na rzeź! , mówię „nie” bujnej wichurze włosów, doszczepionych, przeszczepionych, doczepionych, przyklejonych, wolę być łysa!,  mówię „nie” przycinaniu nosów, liposukcji, botoksowi na czole i policzkach i martwocie emocjonalnej na twarzy. Kto wymyślił te kanony? Kto wymyślił te wynaturzone obrazy piękna?! Mówię „tak” moim piegom, moim zmarszczkom, moim piersiom, moim nogom, mojej pupie. Mówię „tak”, bo są prawdziwe i piękne. Nigdy, przenigdy nie pozwolę, żeby ktoś mnie zmieniał, ulepszał, usztuczniał i kazał chodzić na pieprzonych szpilkach! Jestem Kobietą, jestem Bachantką, jestem pasją, jestem pięknem, jestem prawdą, stoję na straży mojej boskiej natury z pełnym wymiarem jej akceptacji 24h siedem dni w tygodniu. Jestem taką, jaką jestem i jestem kobietą, bo nią po prostu jestem. Za to dziękuję Bogu i Wszechświatowi!

Przed pokazem zgasły światła. Zamarłam w bezruchu, za chwilę stanę naga przed dziesiątkami obcych oczu. Przełknęłam ślinę i znów usłyszałam głos Kobiety: „Tak, możesz” I nagle rozbrzmiały struny gitary i popłynęła muzyka. I przed moimi oczami wyrosło wielkie słońce – lampa, podobna do tej z gabinetu lekarskiego. I czułam, że zdaje się mówić: „Cześć Mała, wiesz co? masz strasznie fajne cycki, trzeba je lepiej oświetlać!” Oniemiałam na chwilę. Potem  uśmiechnęłam się w duszy, i pod powiekami poczułam nabrzmiałe łzy. I w tej samej chwili stałam się Bachantką: dziką, niepowstrzymaną, żądną uczucia, miłości, przeżyć, szaloną, odważną, niepokorną, nieposłuszną. Nagą i piękną. Nagą i wolną.  Siła jest Kobietą. Moc jest Kobietą. Piękno jest Kobietą. Ja jestem Kobietą. Owacje po spektaklu były – na stojąco!

Post scriptum do Mężczyzny mego życia: Dziękuję Ci! Dziękuję Ci, że pokazałeś mi, jak napewno nie chcę się czuć, nie chcę żyć i w co wierzyć. Dziękuję Ci, że dzięki naszemu spotkaniu, zrozumiałam, czym jest moje piękno i na czym polega. Dziękuję Ci, że przy Tobie żyłam jak żebrak, pełen lęku i wątpliwości, aby narodzić się na nowo jako piękny, rzadki Kwiat, głodny wody i ziemi, z których został stworzony. Dziękuję Ci, że dzięki Tobie zrozumiałam, że mam najpiękniejsze piersi na świecie, a zmarszczki wokół moich oczu to promienie słońca; moje najdroższe przyjaciółki, które są ze mną od zawsze i uwydatniają się jeszcze bardziej zwłaszcza wtedy, kiedy ja obdarzam ten świat radością i moim najszczerszym, dobrym uśmiechem. Dziekuję Ci, że zrozumiałam to sama i że sama dostrzegłam tę prawdę. No i życzenia: niech w najgorszych koszmarach prześladuje Cię mój najgłośniejszy, najdzikszy, najgłębszy śmiech, przerywany strumieniami zmarszczek i kraszony złotem piegów na mojej twarzy, tak! Bo będę się zarykiwać ze śmiechu nad ubóstwem Twojej małej duszy, której niestety nie da się ani zoperować  ani zakupić ani wypełnić sylikonem ani przeszczepić, i to za żadne pieniądze świata.